To,
w jaki sposób się porozumiewamy, odzwierciedla środowisko, w jakim
żyjemy. Zasób naszych słów, wyrażeń czy kontekstów determinuje
nasz wizerunek. Poprzez język kształtuje się indywidualny świat
każdego z nas. Po sposobie mówienia możemy z łatwością
rozpoznać, skąd osoba pochodzi, jakie ma wykształcenie i czy
zdecydujemy się z nią po raz olejny porozmawiać. Kultura języka
dostarcza nam problemów w życiu codziennym. Na pewno osoby, które
mają codzienny kontakt z ludźmi starszymi, zastanawiają się,
gdzie popełniają błąd, którego wynikiem jest problem z
porozumieniem się z babcią czy dziadkiem.
Edward
Hall wyróżnia kultury o wysokim i niskim uwrażliwieniu na
kontekst. Na przykład w Stanach Zjednoczonych według antropologa
ceniona jest zwięzłość wypowiedzi, uargumentowanie swoich racji,
płynność i ogólna jasność przekazu; natomiast w krajach
orientalnych najważniejszy jest właśnie kontekst. Komunikacja
niebezpośrednia, opierająca się na umiejscowieniu rozmowy w danym
miejscu, czasie, okolicznościach. Ważna jest wrażliwość i
subtelność przekazu. Składowymi komunikacji są: słowa, tempo
mówienia, siłą głosu, gesty, przestrzeń rozmowy, dotyk.
Przyjęło
się, że dobrze wykształcony, tak zwany humanista, żydowskiego
pochodzenia żyjący w Nowym Jorku posługuje się językiem
angielskim z szybkością wyścigówki. Rozmówca musi być bystry i
nadążać za swoim partnerem rozmowy. Nie każdy jednak ma ochotę
na wyścig słowny. Spowodowało to, że rozmówców tych uważa się
na hałaśliwych, nieprzystępnych niekiedy natrętnych.
Zupełnie
inaczej do rozmowy podchodzą rdzenni Amerykanie czy ci pochodzenia
szwedzkiego. Oni z kolei mówią powoli, uważnie dobierają słowa,
często pauzują wypowiedź, czym zyskali miano małomównych i
spokojnych ludzi.
W
światopoglądzie prawie wszystkich na hasło: „ głośni i
gestykulujący” pojawiają się Włosi bądź Grecy. To oni są
mistrzami w używaniu siły głosu i gestów. Ich rozmowy dla
człowieka z boku mogą przypominać kłótnie, ale to ich sposób na
przekonanie przeciwnika – rozmówcy do swoich racji. Tutaj od razu
nasuwa mi się na myśl sentencja Walthera G. Pinecoke'a – „Jeżeli
ktoś otwiera usta, aby porozmawiać z drugą osobą ma tylko jeden
zamiar – manipulować nią”. Jest to jednak zupełnie inny temat.
Inaczej
rozmawiamy w luksusowej restauracji, a inaczej w toalecie na dworcu.
Przestrzeń, w jakiej rozmawiamy, wymusza od nas konkretnych słów
czy zachowań. To oczywiste, ale każda kultura ponadto posiada inną
tak zwaną strefę komfortu i interpretację dotyku. Dla przykładu
mieszkańcy Ameryki Południowej stają bliżej nowo poznanej osoby
niż obywatele USA.
Ktoś
przeczyta tekst powyżej i możliwe, że zastanowi się: „Zeszłego
lata byliśmy w Egipcie i jakoś się dogadałem, choć nie znam
żadnego obcego języka, a z moją Hanką nie mogę się dogadać po
naszemu”. Jego uwaga będzie słuszna, ponieważ najtrudniej
porozumieć się z osobą bliską, z którą nie same słowa są
ważne, ale wspomniane wcześniej konteksty. Dodatkowo, jeśli jest
to osoba przeciwnej płci musimy swoje umiejętności erudycji
wznieść na jeszcze wyższy level. Obrazowo wygląda to tak, że
kobieta dąży do zrozumienia istoty problemu, a mężczyzna chce
problem jedynie rozwiązać, ona o swoich troskach mówi, rozpatruje
z różnych stron i pod wieloma względami, a on swoje pozostawia
tylko dla siebie. To może rodzić wiele niepotrzebnych konfliktów.
Moim zdaniem zamiast lekcji plastyki, na których zazwyczaj nie
dzieje się nic kreatywnego i rozwijającego nasz światopogląd
powinna być lekcja komunikacji. Propagująca ładne i poprawne
używanie polszczyzny, uświadamiająca, jak ważne jest zachowanie
zwrotów grzecznościowych, żeby potem nie wynikły problemy, kiedy
przyjdzie pójść na studia. Nie ma możliwości nauki dorosłych
skutecznego porozumiewania się innego niż przez ich latorośl.
Kiedy jadę tramwajem i uprawiam swoje ulubione hobby –
podsłuchiwanie ludzi, prawie zawsze wychodzę ze środka komunikacji
radosna, a jednocześnie zasmucona. Kilka, źle zinterpretowanych
słów, kilka nieodpowiednich pauz, kilka modyfikatorów werbalnych:
naprawdę, znów, tylko – i kłótnia gotowa. A chodziło jedynie o
podjęcie decyzji co na obiad...
Mamy
jako kultura tendencję do nadprodukcji słów. Dawniej kiedy jeden
list miał zastąpić rozmowę z dwóch miesięcy osoba pisząca
musiała oddzielić wydarzenia ważne od nieważnych. Nadać swojej
wypowiedzi odpowiedni styl i ładnie ująć treść w ramy czasowe;
list przecież nie dojdzie w minutę. Jeszcze nie tak dawno, kiedy
nie było komputerów i drukarek jako nieodłącznego wyposażenia
domu, uczeń musiał zadać sobie trud pójścia do biblioteki,
przytachania książek do domu, przeczytania, nawet jeśli
pobieżnego, to nie było opcji lupa jak dzisiaj. I sedno: jeśli
chciał mieć coś w pracy, musiał to napisać długopisem swoją
własną ręką, a jeśli zależało mu na estetyce musiał uważać
i nie robić błędów. W wyniku tego trudnego i czasochłonnego
procesu musiałby być masochistą, żeby jak dzieje się to teraz
umieszczać w swojej wypowiedzi dwie strony bzdur znalezionych na
jakimś pseudonaukowym portalu.
Pokuszę
się o podsumowanie tekstu cytatem Feliksa Chwaliboga – „Mówić
można z każdym – rozmawiać bardzo mało z kim”.
Bibliografia:
Tannen,
D., 1994. Ty nic nie rozumiesz!: kobieta i mężczyzna w rozmowie
[You Just Don't Understand: Women and Men in Conversation]. Tłum. A.
Sylwanowicz. Warszawa: W A.B
Hall,
E., T. 2001. Poza kulturą [Beyond culture]. Tłum. Elżbieta
Goździak. Wydawnictwo Naukowe PWN
Grzeniewski,
L., B. 1984. Aforystyka Dwudziestolecia. PIW