poniedziałek, 16 lutego 2015

Hipokryzja

Hipokryzja... Czym jest w dzisiejszym świecie? Jak się przejawia w dobie wszechobecnej demokracji mającej nieograniczone bez mała możliwości? Czy współcześni ludzie w dalszym ciągu wzorem pani Dulskiej własne brudy piorą we własnym domu, czy może też korzystają z pralni na portalach społecznościowych, by pokazać bynajmniej nie czyste a brudne części własnej garderoby...
Zaryzykuję twierdzenie, że każdy zna znaczenia tego trudnego, ale nieczęsto używanego słowa. Jeśli już jest wymawiane, to w 99,9 procentach odnosi się do drugiej osoby, a nie do nas samych. Hipokrytą zawsze jesteś ty, on, na pewno nie ja. Zresztą, nawet jeżeli już zostaniesz trafiony tym słowem, to trochę tak, jakby ktoś podarował ci egzotyczny kwiat czy owoc, kiedy nie do końca wiadomo, czy się obrażać, czy może lepiej sprawę przemilczeć. Być może właśnie z tego wynika zjawisko ignorowania hipokryzji, tolerowania jej.
Wszyscy we współczesnym społeczeństwie jesteśmy hipokrytami, udającymi, że w pewnych kręgach obłuda nie istnieje. Piękny polski odpowiednik tego pojęcia charakteryzuje nas jako dwulicowych - innych w pracy czy na uczelni, innych w gronie koleżanek i kolegów. Doskonale uwidoczniono ten mechanizm przy publikacji " polskich taśm prawdy " z restauracji p. Sowy. Politycy, eleganccy, wykształceni i elokwentni panowie, reprezentanci narodu posługują się w prywatnych sytuacjach żargonem ulicznego łachudry. Nie wspomnę już o prowadzeniu przez nich samochodu w stanie nietrzeźwości, fałszowaniu dokumentów, wykorzystywaniu luk w prawie i frywolnych zabawach na wczasach. Nie wspomnę też o paktach o wzajemnej pomocy militarnej w czasach minionych i w czasach współczesnych.  Dlaczego świat się nie oburza, patrząc chociażby na to, co robi Putin z Ukrainą? Gdzie jest ta wszechpotężna zjednoczona Unia? Putin jak każdy rozsądny człowiek wie, co się w życiu liczy i jak się rozumny człowiek zachowa. Co ciekawsze my się też oburzamy tak po cichu, delikatnie i dyskretnie, żeby przypadkiem nie powiedzieć za dużo lub nie w porę. Siedzimy przed telewizorem, oglądamy migawkę o umierających dzieciach w Afryce, oglądamy egzekucję 21 Koptów. I co? I nic. Brak reakcji. Ewentualnie możemy sie pooburzać w telewizji śniadaniowej, podywagować o podłej naturze świata na klatce schodowej, ale czy to nas naprawdę dotknęło (tylko tak szczerze, bez hipokryzji)?
Jeszcze 10 lat temu gdybyśmy o takim zdarzeniu usłyszeli w wiadomościach, bylibyśmy zszokowaniu, oburzeni, chcielibyśmy sądu i wymierzenia kary, tak zwanej sprawiedliwości. Teraz już się przyzwyczailiśmy, już prawie nic nami nie wstrząsa. Oglądamy tyle śmierci, przemocy i wojny, że myślimy o sobie jak o herosach. Czy nie jesteśmy zdziwieni, że żołnierze wracający z jakiejś prawdziwej wojny mają zespół stresu pourazowego, że nie mogą wrócić do tzw. normalnego życia? Nasza hipokryzja polega na dzieleniu świata na ten dla nas i ten dla innych. Wzdychamy, że dzieją się takie lub inne nieszczęścia, ale niech no one tylko dotkną nas lub kogoś z naszych bliskich. Od razu zmienia się optyka naszego widzenia sprawiedliwości. Przykłady można mnożyć w nieskończoność.
Chociażby powszechnie znany Kamil Durczok, osoba, której nie trzeba nikomu przedstawiać. Codziennie mówi do nas ze szklanego ekranu, informuje nas o tym, co strasznego dzisiaj stało się na świecie, prowadzi mądre dysputy ze swoimi gośćmi w różnych programach, udziela się w akcjach charytatywnych, pomaga i wspiera słabszych, daje przykład jak być silnym i wygrać z rakiem, autorytet i mentor dla wielu studentów dziennikarstwa i pokrewnych dziedzin, człowiek można by powiedzieć nieskazitelny. Tutaj dostrzegamy potrzebę istnienia takiego oto powiedzenia: „Dwa razy pomyśl, zanim coś powiesz”. Moim zdaniem musiał komuś bardzo podpaść, że wyszły na jaw fakty, które są już ogólnodostępne w tabloidowych portalach (m.in. Pudelek). Przedstawiane tam sytuacje nie są świeże czy gorące, ktoś je odkopał, przypomniał i nagłośnił. To, że każdy ma coś za uszami, jest powszechnie znanym zjawiskiem, zależy jednak co się za nimi ma. A rośnie to wraz z władzą, im wyższe stanowisko, im więcej podwładnych, słuchaczy czy wiernych, tym większa hipokryzja i grzechy popełniane.
Najciekawsze jednak dla mnie jest nieoburzanie się społeczności z taką siłą jak dawniej. Kiedyś dawno, dawno temu takie jednostki byłyby inaczej potraktowane. Stos, uformowanie grupy walczącej przeciwko, jakaś inicjatywa mająca na celu wyrównanie rachunków. A dzisiaj co, każdy przeczyta albo posłucha o doniesieniach i pokręci głową z lekką dezaprobatą. Najlepiej jednak naszą znieczulicę i ignorancję  pokazują komentarze na Pudelku pod artykułem o Durczoku: „nigdy tego goscia nie lubilam bo byl dla mnie bucem ale teraz widze ze to nienormalny facet!!!!”, „Jeśli to prawda, to niezłe jaja.”, „hahha no to pięknie :P”; i dużo, dużo podobnych. Nikt nie dziwi się, że jest podejrzenie zażywania narkotyków, prostytucja, zoofilia. Cała sprawa toczy się wokół tego, że wszystko wyszło to na jaw.
Przedstawiłam przykłady wstrząsającej hipokryzji, która jeszcze może jakąś częścią społeczeństwa wstrząsie, lecz nie oszukujmy się obłuda codziennie występuje w naszym życiu. I nie kto inny jak my sami jesteśmy jej wykonawcami. Dwulicowość jest fundamentem życia ludzi w społeczności. Nie da się wszystkim mówić prawdy, nie da się być szczerym ze wszystkimi, nawet ze samym sobą. Co najważniejsze w manipulowaniu i chachmęceniu, to rozmach z jakim to robimy. Nasze codzienne małe hipokryzje, takie jak: pouczanie dziecka o myciu zębów, niepaleniu papierosów czy piciu alkoholu wypowiadane z l&m i tyskim w ręku, robią tylko krzywdę nam samym. Rozmach, zasięg i przedstawiciel obłudy mają kolosalne znaczenie, bo co innego kiedy jedna dziewczyna powie drugiej, że „Wcaaalee nie wyglądasz w tej sukience źle, wydaje ci się”, a co innego kiedy cała społeczność nie zauważa, że ktoś obok potrzebuje pomocy. Tutaj link do artykułu:
http://wyborcza.pl/1,75477,17409498,Bezdomna_pianistka_26_lat_mieszkala_w_aucie__Londynczycy.html#TRNajCzytSST  o kobiecie, która umarła w otoczeniu dobrych sąsiadów, w cywilizowanym kraju prawa, opieki społecznej, medycznej i wszelkiej innej. „Nie chciała przyjąć nawet szklanki herbaty”... - mówili.  Oczywiście to zdanie zostało wyróżnione w teksie. Należało podkreślić fakt, jakim jest dobra wola szarego, zwykłego człowieka, przecież mógł nie proponować, a jednak zdobył się na gest miłosierdzia, czyli zachował się trochę jak osiedlowy samarytanin. Dla mnie zachowanie ludzi przedstawione w tym teksie to obłuda, fikcyjność niesionej pomocy i udawanie dobrych po fakcie, fakcie śmierci kobiety, która może była chora psychicznie, może kierowały nią inne względy emocjonalne, takie jak duma i chęć niezależności,  a może po prostu była "stara i głupia", ale nie przestawała pomimo tych wszystkich "podłości" być człowiekiem. Wszystko to powinno zostać wzięte pod uwagę, a kobieta dostać środki potrzebne jej do życia. „Ona nie chciała” taki jest wydźwięk tego tekstu. Wcześniej jednak było napisane, że kobieta „Twierdziła, że jej eksmisja była bezzasadna i na znak protestu zdecydowała się zamieszkać w niebieskim fordzie.”. Ja też w dzieciństwie twierdziłam, że nie założę rajstop, choć jest -10 stopni, bo jest mi w nich ciasno. Podwójna moralność wyczuwalna z 1000 km. Kiedy był czas pomóc kobiecie, to nikt nie znalazł sposobu, czasu i pomysłu, ale kiedy wszystko nagłośniła telewizja, kiedy powstał szum medialny, to „Mieszkańcy na własną rękę postanowili sfinansować jej pogrzeb.” To jest właśnie przykład hipokryzji, jakaś grupa ludzi, bez żadnego wcześniejszego ustalania, robienia spotkania ustala niepisane zasady. Hipokryzja przede wszystkim. Niby pomagają, ale jakoś niemrawo, jakby od niechcenia i dla zaspokojenia raczej swoich potrzeb, a nie faktycznie potrzebującej. Jeszcze gorsza jest hipokryzja urzędników udających, że nie wiedzieli, że nie wpłynął wniosek, że zrobili wszystko, co było w ich gestii.
Hipokryzja szczególnie jest widoczna wśród ludzi pełniących ważne stanowiska, np. polityków, osób pełniących podziwu godne funkcje społeczne szczególnie związane z dobroczynnością, np. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Owsiaka, moralizatorów, np. księży, nauczycieli, pedagogów. Gdy takie same nieprawości jak ci pierwsi popełniają artyści, aktorzy, muzycy czy po prostu celebryci, to ich czyny budzą nie tyle obrzydzenie co podziw, bo oni mieli odwagę cywilną, zdobyli się na szczerość. Czy to nie ta sama dobrze znana hipokryzja?
Wszyscy musimy być hipokrytami. Zmusza nas do tego cywilizowany, kulturalny świat. Pomyśleć tylko, co by to było, gdyby tak każdy każdemu szczerze i w dobrej wierze powiedział, co o nim myśli. Jedni nazywają to polityką, inni dyplomacją, jeszcze inni dobrym wychowaniem lub szacunkiem dla przełożonych czy rodziców. 
Skąd tak wiele obłudy i co właściwie gorsze: hipokryzja czy jej brak? Ludzie nie są aniołami. W każdym zakątku świata i w każdym społeczeństwie znajdziemy ludzi, którzy mają coś do ukrycia. Dawniej, w świecie większej moralności chciałoby się powiedzieć, istniał większy przymus, żeby swe niegodziwości ukryć, zakamuflować, dorobić do nich ideologię, a gdy się cała sprawa wydała, była jak nie kara to przynajmniej wstyd, wykluczenie społeczne. Teraz bycie hipokrytą może być skutecznym sposobem zdobycia rozgłosu, złapani na gorącym uczynku zamiast spłonąć ze wstydu i podać się do dymisji zrzucają całą winę na podsłuchujących, obcinający głowy chrześcijan pokazują kartkę z karykaturą proroka... Świat wyrównuje swoje rachunki coraz szczerzej, ale czy to lepiej, że już się nawet udawać niektórym nie chce lub nie opłaca? Parafrazując znaną myśl Leca, "Czy jeżeli ludożerca je widelcem i nożem, to już postęp"?







poniedziałek, 5 stycznia 2015

Komunikacja

To, w jaki sposób się porozumiewamy, odzwierciedla środowisko, w jakim żyjemy. Zasób naszych słów, wyrażeń czy kontekstów determinuje nasz wizerunek. Poprzez język kształtuje się indywidualny świat każdego z nas. Po sposobie mówienia możemy z łatwością rozpoznać, skąd osoba pochodzi, jakie ma wykształcenie i czy zdecydujemy się z nią po raz olejny porozmawiać. Kultura języka dostarcza nam problemów w życiu codziennym. Na pewno osoby, które mają codzienny kontakt z ludźmi starszymi, zastanawiają się, gdzie popełniają błąd, którego wynikiem jest problem z porozumieniem się z babcią czy dziadkiem.
Edward Hall wyróżnia kultury o wysokim i niskim uwrażliwieniu na kontekst. Na przykład w Stanach Zjednoczonych według antropologa ceniona jest zwięzłość wypowiedzi, uargumentowanie swoich racji, płynność i ogólna jasność przekazu; natomiast w krajach orientalnych najważniejszy jest właśnie kontekst. Komunikacja niebezpośrednia, opierająca się na umiejscowieniu rozmowy w danym miejscu, czasie, okolicznościach. Ważna jest wrażliwość i subtelność przekazu. Składowymi komunikacji są: słowa, tempo mówienia, siłą głosu, gesty, przestrzeń rozmowy, dotyk.
Przyjęło się, że dobrze wykształcony, tak zwany humanista, żydowskiego pochodzenia żyjący w Nowym Jorku posługuje się językiem angielskim z szybkością wyścigówki. Rozmówca musi być bystry i nadążać za swoim partnerem rozmowy. Nie każdy jednak ma ochotę na wyścig słowny. Spowodowało to, że rozmówców tych uważa się na hałaśliwych, nieprzystępnych niekiedy natrętnych.
Zupełnie inaczej do rozmowy podchodzą rdzenni Amerykanie czy ci pochodzenia szwedzkiego. Oni z kolei mówią powoli, uważnie dobierają słowa, często pauzują wypowiedź, czym zyskali miano małomównych i spokojnych ludzi.
W światopoglądzie prawie wszystkich na hasło: „ głośni i gestykulujący” pojawiają się Włosi bądź Grecy. To oni są mistrzami w używaniu siły głosu i gestów. Ich rozmowy dla człowieka z boku mogą przypominać kłótnie, ale to ich sposób na przekonanie przeciwnika – rozmówcy do swoich racji. Tutaj od razu nasuwa mi się na myśl sentencja Walthera G. Pinecoke'a – „Jeżeli ktoś otwiera usta, aby porozmawiać z drugą osobą ma tylko jeden zamiar – manipulować nią”. Jest to jednak zupełnie inny temat.
Inaczej rozmawiamy w luksusowej restauracji, a inaczej w toalecie na dworcu. Przestrzeń, w jakiej rozmawiamy, wymusza od nas konkretnych słów czy zachowań. To oczywiste, ale każda kultura ponadto posiada inną tak zwaną strefę komfortu i interpretację dotyku. Dla przykładu mieszkańcy Ameryki Południowej stają bliżej nowo poznanej osoby niż obywatele USA.
Ktoś przeczyta tekst powyżej i możliwe, że zastanowi się: „Zeszłego lata byliśmy w Egipcie i jakoś się dogadałem, choć nie znam żadnego obcego języka, a z moją Hanką nie mogę się dogadać po naszemu”. Jego uwaga będzie słuszna, ponieważ najtrudniej porozumieć się z osobą bliską, z którą nie same słowa są ważne, ale wspomniane wcześniej konteksty. Dodatkowo, jeśli jest to osoba przeciwnej płci musimy swoje umiejętności erudycji wznieść na jeszcze wyższy level. Obrazowo wygląda to tak, że kobieta dąży do zrozumienia istoty problemu, a mężczyzna chce problem jedynie rozwiązać, ona o swoich troskach mówi, rozpatruje z różnych stron i pod wieloma względami, a on swoje pozostawia tylko dla siebie. To może rodzić wiele niepotrzebnych konfliktów. Moim zdaniem zamiast lekcji plastyki, na których zazwyczaj nie dzieje się nic kreatywnego i rozwijającego nasz światopogląd powinna być lekcja komunikacji. Propagująca ładne i poprawne używanie polszczyzny, uświadamiająca, jak ważne jest zachowanie zwrotów grzecznościowych, żeby potem nie wynikły problemy, kiedy przyjdzie pójść na studia. Nie ma możliwości nauki dorosłych skutecznego porozumiewania się innego niż przez ich latorośl. Kiedy jadę tramwajem i uprawiam swoje ulubione hobby – podsłuchiwanie ludzi, prawie zawsze wychodzę ze środka komunikacji radosna, a jednocześnie zasmucona. Kilka, źle zinterpretowanych słów, kilka nieodpowiednich pauz, kilka modyfikatorów werbalnych: naprawdę, znów, tylko – i kłótnia gotowa. A chodziło jedynie o podjęcie decyzji co na obiad...
Mamy jako kultura tendencję do nadprodukcji słów. Dawniej kiedy jeden list miał zastąpić rozmowę z dwóch miesięcy osoba pisząca musiała oddzielić wydarzenia ważne od nieważnych. Nadać swojej wypowiedzi odpowiedni styl i ładnie ująć treść w ramy czasowe; list przecież nie dojdzie w minutę. Jeszcze nie tak dawno, kiedy nie było komputerów i drukarek jako nieodłącznego wyposażenia domu, uczeń musiał zadać sobie trud pójścia do biblioteki, przytachania książek do domu, przeczytania, nawet jeśli pobieżnego, to nie było opcji lupa jak dzisiaj. I sedno: jeśli chciał mieć coś w pracy, musiał to napisać długopisem swoją własną ręką, a jeśli zależało mu na estetyce musiał uważać i nie robić błędów. W wyniku tego trudnego i czasochłonnego procesu musiałby być masochistą, żeby jak dzieje się to teraz umieszczać w swojej wypowiedzi dwie strony bzdur znalezionych na jakimś pseudonaukowym portalu.
Pokuszę się o podsumowanie tekstu cytatem Feliksa Chwaliboga – „Mówić można z każdym – rozmawiać bardzo mało z kim”.




Bibliografia:

Tannen, D., 1994. Ty nic nie rozumiesz!: kobieta i mężczyzna w rozmowie [You Just Don't Understand: Women and Men in Conversation]. Tłum. A. Sylwanowicz. Warszawa: W A.B

Hall, E., T. 2001. Poza kulturą [Beyond culture]. Tłum. Elżbieta Goździak. Wydawnictwo Naukowe PWN

Grzeniewski, L., B. 1984. Aforystyka Dwudziestolecia. PIW


poniedziałek, 29 grudnia 2014

Zmiany

Z moich obserwacji wynika, że w zmianach lubimy jedynie gawędzenie o nich i wyobrażanie sobie ich skutków. Natomiast zmiana realna, za którą idą realne czynności mające na celu realne przeobrażenia naszego życia, są bardzo rzadkie. Zmiany to byty bliżej nieokreślone, znajdujące się gdzieś w naszych wyobrażeniach czy marzeniach, lepiej lub gorzej zaplanowane, ale prawie zawsze pozostające w strefie fantazji. Zmiana najczęściej ma się pojawić od poniedziałku, co jest spowodowane symbolicznym pojmowaniem pierwszego dnia tygodnia jako nowego – lepszego początku życia. W związku z powyższym i ja niezmiernie cieszę się, że wkrótce przyjdzie Nowy Rok. Będę miała niezliczone okazje przyglądania się zaplanowanym zmianom, słuchania w telewizji czy radiu o tak zwanych postanowieniach noworocznych. Wszyscy jesteśmy tak samo poddani terroryzmowi Nowego Roku. W każdej gazecie, na każdej stronie internetowej będą przynajmniej dwa artykuły „uczące” nas - szarych ludzi, jak zmienić swoje bezbarwne, nudne, niekiedy wyniszczające życie w egzystencję pełną stokrotek i rzek miodem płynących, życia bez problemów i trosk. Może w całym tym galimatiasie pojawi się jeden znaczący, mądrze podchodzący do zmian artykuł, którego autorem będzie człowiek wykształcony i wiedzący co nieco o ludzkiej psychice i behawiorze ludzkich postępowań. Człowiek dążył do ideału od zawsze, kanony piękna różniły się od siebie na przestrzeni dziejów, ale niepodważalny jest fakt, że istniały. Stosując kolosalne uproszczenie, można pokusić się o stwierdzenie, że dawniej wszystko działo się wolniej. Przesyłanie informacji, czas podróżny, schwytanie przestępcy czy osiągnięcie namiastki ideału trwało zdecydowanie dłużej niż obecnie. I trwanie to nie było mierzone w dniach czy godzinach, ale w miesiącach bądź latach. W dobie programów „before” i „after”, które trwają 45 minut, człowiek jako istota, nie oszukujmy się, ułomna nie jest w stanie wyobrazić sobie zmiany, która ma nastąpić za dwa odległe lata. Wszystkie zmiany mają się pojawić tu i teraz, najlepiej przy minimum wysiłku z naszej strony. Czekamy na nasz wyśniony ideał jak na objawienie z nieba, rezygnując z działania. Rezygnujemy z niego, ponieważ przy naszym perfekcjonizmie i oczekiwaniu widocznych rezultatów natychmiast szybko się zrażamy do czynności, która miała nas do niego doprowadzić. Kolejnym dystraktorem, z którym musimy się zmierzyć na drodze do osiągnięcia zmiany jest środowisko. Tutaj nie sposób jest nie przytoczyć spostrzeżeń Liptona. „Biologia przekonań” książka, którą szczerze wszystkim polecam, autorstwa Bruce'a Liptona wyjaśnia, jak otoczenie, w którym żyjemy, na nas wpływa. Po wielu latach badań autor stwierdził, że owszem geny są dziedziczone, ale człowiek poprzez swoje myśli, ideały i przekonania, a w szczególności środowisko, w którym przebywa, ma na nie największe oddziaływanie. Ktoś może cynicznie stwierdzić, że Lipton tym faktem nie odkrył Ameryki, lecz moim zdaniem uświadomienie sobie, a nie tylko przeczytanie o tym, że ludzie, z którymi żyjemy mają kolosalny wpływ na nasze komórki w organizmie, na nasze zdrowie, na nasze samopoczucie, na nasze całe życie jest najważniejszym odkryciem w naszym życiu. Otaczanie się ludźmi toksycznymi, niepozytywnymi, podnoszącymi nasz poziom tolerancji do granic przyzwoitości jest złe. Hipotetyczna tak zwana zmiana na lepsze w takim środowisku nie ma racji bytu, jest jak dawne upuszczanie krwi choremu. Planowanie zmian w otoczeniu chorym, jest jak gaszenie pożaru łyżką do zupy. Przykłady nie są wybitne, ale chodzi mi o pokazanie dysonansu pomiędzy płaszczyznami: zmiana i środowisko. Jeśli otoczenie jest nieodpowiednie, to nie działa tutaj zasada: zacznij zmiany od siebie, a otoczenie samo się zmieni. Małymi kroczkami, zaczynając od przemian własnej osoby można działać w otoczeniu zdrowym, to znaczy z małymi wadami, ale w założeniu środowisku wspierającym, dopingującym i dającym mniejsze lub większe odczuwanie poczucia bezpieczeństwa. Kolejną sprawą wydawać by się mogło oczywistą jest postawienie sobie celów omawianej zmiany. Z moich skromnych, ale jednak uważnych obserwacji wynika, że chcemy zmiany na lepsze, najlepiej na teraz, najlepiej jak najmniejszym kosztem i jak frazeologiczny gwóźdź do trumny, najlepiej, żeby nie wiązała się z ryzykiem. Z takich oczekiwań co do postaci zmiany może wyniknąć tylko jedno. Sami zainteresowani nie wiedzą, kim chcą być, ani co tak właściwie chcą mieć za wspomniane wcześniej przysłowiowe dwa lata. Sprawa jest prosta, jeśli nie wiesz, kim chcesz być, gdzie chcesz być, co chcesz mieć i z kim, to nie masz żadnej obranej, przemyślanej drogi, żadnego planu. Nasza podświadomość zawsze wybierze opcję prostszą, bezpieczniejszą z logicznego punktu widzenia, znaną. Niestety, żeby zobaczyć lepsze życie za 24 miesiące, potrzebna jest wyobraźnia, umiejętność abstrakcyjnego myślenia, odwaga i wiara w pomyślność przyjętego planu. Pierwsze, co człowiek chcący naprawdę realnej zmiany musi zrobić, to uświadomić sobie swoje prawdziwe potrzeby. Jeśli komuś brakuje poczucia pewności siebie, to nie powinien szukać jej w nowym partnerze czy w umięśnionym odbiciu w lustrze. Zmiana oparta na barkach nowego, słabszego psychicznie od nas bądź dającego sobie ujmować partnera nie ma sensu, tak samo katowanie się na siłowni czy surowa dieta. W celu zdobycia pewności siebie Zmiana, jaką powinniśmy poczynić, to szczera rozmowa z samym sobą i dojście do przyczyny takiej, a nie innej sytuacji. Pomoc psychoterapeuty jest moim zdaniem uzasadniona, ale nie niezbędna. Oszukujemy się, wypieramy różne sytuacje z naszych wspomnień, kamuflujemy nasze uczucia, wszystko po to, żeby się nie rozsypać emocjonalnie. Tutaj uważam za stosowne wrócić do Liptona, który uzasadnia w bardzo prosty i przystępny sposób wpływ grupy na jednostkę. Grupa, jaką są rodzice, w naszym wczesnym życiu odgrywa rolę kluczową. To oni dają lub zabierają nam poczucie bezpieczeństwa i pewności siebie. To dzięki nim ewentualnie przez nich mamy takie a nie inne przyszłe zmiany w naszym życiu. Jednych życiowa zmiana polega na odejściu od bijącego męża, a innych na większym udziale kultury wysokiej w życiu.
Kolejny problem ze zmianą polega na trudzie, jakim jest wyjście z przybranej roli. Każdy chcąc nie chcąc przybiera jakąś maskę, w której mu lepiej lub gorzej. Bardzo trudno jest zrezygnować ze znanej, przez lata oswajanej roli. Strach jest ogromny i uzasadniony. Tutaj pojawia się sedno. Zmianę uzyskają jedynie ci, którzy pokonają strach. Proste, ale prawdziwe. Nieważne, czy mówimy o rzuceniu palenia i pokonaniu strachu przez prozaiczną fizjologiczną reakcją – przytyciem czy pokonaniem strachu przed pójściem na siłownię, gdzie paradoksalnie (w co nie mogę uwierzyć, odkąd zaczęłam sama chodzić) nie ma możliwości spotkania naprawdę grubego człowieka. Dla ludzi najważniejsze są emocje. Nie rozliczamy innych z realnych zamiarów, jakie mieli, tylko z emocji jakie w nas wywołali. Nawet jeśli ktoś całe życie twierdzi, że chce dla nas jak najlepiej, a niestety jego dobre chęci wywołują u nas atak torsji i paniki, to twierdzę, że osoba ta powinna czym prędzej zmienić środowisko. Kolejną oczywistością mającą wspólny mianownik ze zmianami omawianymi z okazji zbliżającego się Nowego Roku, jest uświadomienie sobie, że zmiana to zastąpienie starego nowym. Zyskując coś, tracimy coś innego. Nieumiejętność rozstania się ze „starym” powoduje zaprzepaszczenie sobie drogi do nowego. Bardzo ważne jest uzmysłowienie sobie, że bezpieczeństwo nie znajduje się w pasach czy w nowych super drogich oponach zimowych tylko w nas, w naszych decyzjach i postrzeganiu świata. Pokładanie poczucia bezpieczeństwa w jakiejkolwiek innej komórce niż nasza własna jest naiwne i złudne, prowadzące na manowce. Powracając do Liptona i mojej refleksji po przeczytaniu jego książki; ile możesz zyskać życiodajnej energii, jeśli wyeliminujesz daną osobę, rzecz lub przyzwyczajenie ze swojego życia? Głęboki oddech nabiera wtedy zupełnie innego znaczenia, nie musisz już liczyć od miliona.
Podsumowując, żeby zmiana się powiodła, osoba za nią odpowiedzialna musi stać się silna emocjonalnie. Musi na czas realizacji Zmiany przeistoczyć się w okręt wojenny, nie może być wywrotnym kajaczkiem czy byle jaką żaglóweczką. Na drodze do mety na pewno pojawią się problemy, jeśli ich nie będzie, to na sto procent coś człowieku robisz źle. Drugą podstawową cechą osoby w fazie zmiany musi być szczerość z samym sobą; chęć poznania przyczyny konieczności zmian, a nie przerzucanie odpowiedzialności na mniej emocjonalne sprawy. Akceptacja powolności zmian i mniejsze lub większe cieszenie się z własnych dokonań również odgrywa kluczowe znaczenie w pomyślności wyzwania. 
Niestety zdaję sobie sprawę z tego, że najczęściej wyszukiwanym hasłem w googlach jest: „Jak szybko schudnąć” i moje pobożne życzenia o zapoznanie się z własnym ja, być może pogodzeniem się z nim, są jakąś formą farsy, ale jeśli drugim na podium hasłem nie jest jeszcze: „Jak szybko i skutecznie obciąć sobie rękę, żeby stracić na wadze”, to mam nadzieję, że nowy rok przyniesie realne zmiany, a ludzkość skupi się chociaż na chwilę na tak zapomnianych zmianach jak wprowadzenie szczerego, niewymuszonego uśmiechu i choć trochę uroku w codzienne, smutne życie. 
Na koniec zostawiam Was z rozmową dwóch panów na temat książki Liptona. 


niedziela, 16 listopada 2014

Starość






           W którym momencie skończy się moda na brak granic? Czy nastąpi taki czas, że człowiek się zatrzyma i powie: „Stop, wystarczy”? Moim zdaniem nigdy.
Człowiek, istota stworzona na podobieństwo Boga, ale w swojej złożoności jednak niedoskonała. Robi wszystko, żeby tę granicę pokonać, ale od wieków pozostaje jedna składowa życia, na którą nie na antidotum. Śmierć. Najgorsza, najczarniejsza, najstraszniejsza zmora każdego z nas. Tym gorsza, im mniej oswojona. Dawniej egzystencja ziemska i pozaziemska przenikały się, obecnie tej drugiej nie ma w życiu wykształconego, inteligentnego człowieka. Teoria ewolucji bardzo dokładnie zobrazowała pochodzenie i rozwój człowieka, wykluczyła istnienie materii duchowej, która miała nas stworzyć i napisać dla nas plan życia. Nie zawsze łatwy i miły, ale z nadzieją na wieczne, dobre i przyjemne życie w Niebie. To miało logiczny sens. Czy naprawdę wyrzeknięcie się materii duchowej na rzecz nauki i technologii przyniosło nam tyle dobrego, ile się spodziewaliśmy? Wyobraźnia ludzka i kreatywność jest nieograniczona, nieważne czy odkrywamy ogień czy mikroprocesor. Jednak mam nieodparte wrażenie, że przeniosła się ona z filozoficznego, mitotwórczego „tłumaczenia świata” na poziom naukowy. Jeśli dzisiaj czegoś nie powiedzą  naukowcy, najlepiej amerykańscy, a mass media tego nie potwierdzą, to informacja nie ma szansy na przetrwanie dłuższe niż przeczytanie tego zdania. Od zarania dziejów jednak człowiek zadawał pytania o istnienie Boga i nadal będzie tak się działo. Nikt nie lubi być poddawany nieustannym stresom, człowiek dąży do stabilizacji i spokoju. Wszystko to daje religia, określa granice, normy, prawa i obowiązki, reguluje nasz cykl życiowy. Jest w niej miejsce na post, smutek, zadumę, ale też na radość i świętowanie.
Ludzkość jest ułomna, wadliwa  i błądzi, nie ma za dużo wspólnego z logiką, za to bardzo dużo z emocjami. Przykład - zdradzana kobieta, Elżbieta z  "Granicy" Nałkowskiej. Żona wybacza wszystko mężowi i dodatkowo później wspiera go w problemach z kochanką Justyną. Miłość i strach dwie bardzo silne emocje, zawsze chodzące ze sobą w parze. Logiczne zachowania w ich obecności są niemożliwe. Jak więc w życiu tak podyktowanym przez emocje, nie bać się śmierci, czegoś tak irracjonalnego, że nie do opisania znanymi mi słowami. Znaleźć sobie jakąś filozofię do zjawiska, którego się boimy. Przykładem może być mit i legenda, najwcześniejsza forma pryncypium życia. To, co nieznane, musi zostać poznane w całości i zrozumiane również w pełni, żeby przestało być zagrożeniem i nie cechowało się już niepewnością i zagrożeniem. Śmierć jest wbrew pozorom niepoznana, choć naukowcy i filozofowie starają się jak mogą zapewnić nam spokój ducha czy to poprzez przeszczepy serca, czy nurt transhumanizmu, sztucznej inteligencji jeszcze jednak nie ma.
Oglądając wiadomości i słysząc, że zginęło 250 osób na drogach w tym tygodniu, nie mamy głębszych refleksji, dalej jemy kolację czy leżymy niewzruszeni na kanapie. Przypisujemy tę informację do kategorii: Inni to mają problemy, dobrze, że ja mogę bezpiecznie odpoczywać. Inna reakcja zachodzi, kiedy od wielkiego święta przeciętny zjadacz chleba uda się do kościoła, a następnie na cmentarz. Wykluczając uroczystość Wszystkich Świętych, która została poddana całkowitej sekularyzacji. Mówię o pogrzebie, „najlepiej” kolegi z pracy. Ten sam wiek, ten sam styl życia, też miał żonę dzieci i kredyt. Umarł. Dla naszego powszechnego wypierania śmierci byłoby lepiej, gdyby zmarł w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności,  np.: pianino spadło na niego w drodze, gdy szedł po bułki. Niestety, odszedł w wyniku choroby, która może spotkać i mnie. Tu jest ten krótki moment życia spędzony na myśleniu o śmierci. Oczywiście szybko zostają podjęte kroki mające na celu zaprzeczenie możliwości podzielenia przyszłości z kolegą. Karnet na siłownię czy sałata w lodówce o czymś świadczą. Nie ma pogodzenia się ze śmiercią za zdrowego, normalnego życia. W naszej współczesnej kulturze miejscem śmierci jest szpital lub hospicjum. Mało kto decyduje się na odejście z tego świata w domu, wśród rodziny. A druga strona medalu jest też taka, że mało która osoba jest w stanie sprostać oczekiwaniom czy też obowiązkom związanym z pielęgnacją i podejściem psychologicznym osoby, której już niedużo zostało czasu. Jest to bezpośrednia przyczyna „zdziczenia” śmierci. Dawniej w rodzinach wielopokoleniowych starość czy odejście kogoś bliskiego nie były szokiem. Co więcej, niczym odbiegającym od normy nie było posiadanie stroju pogrzebowego. Było oczywiste, że śmierć nadejdzie tak samo jak zima. Nawiązanie do lektury "Chłopów" jest oczywiste i godne uwagi. W życiu chłopów wyznaczonym poprzez pory roku i cykl liturgiczny nie jest zaskoczeniem przemijalność ludzkiego ciała. Ludzie się rodzą i umierają, niektórzy wcześniej jak Kuba, inni później jak Boryna. Nie jest to wypracowanie w liceum, więc pominę dogłębną interpretację i skupię się na ogólnych wnioskach dotyczących kresu życia wynikających z powieści. Niektórzy z nas umierają w samotności stuprocentowej, opuszczeni przez wszystkich, czasem słysząc jedynie pomrukiwanie jedynego towarzysza niedoli – zwierzęcia. Pomoc przyjdzie po czasie. Niektórzy z nas czekają na śmierć całe życie; odchodzą nawet bogaci i mający szacunek u innych; niektórym dane jest umrzeć tam gdzie chcą, spokojnie i elegancko.
Bardzo chwytliwe twierdzenie wygłosił Gorer. Sformułował tezę o „nowej pornografii” – pojęciem, pod którym rozumiał nadanie strefy tabu śmierci. W XIX wieku bez dzisiejszej opieki zdrowotnej choroby, zarazy i inne czynniki minimalizujące populację były na porządku dziennym. Ciała zmarłych nie miały godnego pochówku. Kiedy denat był biedny, walał się po mieście, siejąc jedynie niezadowolenie wśród mieszkańców. Nawet małe dzieci mogły zobaczyć ciało w stanie rozkładu, a na przykład procedura porodu owiana była tajemnicą. Również miejsce pochówku było inne, na przykład bogatych i szanowanych obywateli chowano na terenie przylegającym do kościoła, a księdza pod ołtarzem. Biedniejszych, gdzie popadnie, między innymi na terenie posesji, na której mieszkali całe życie czy też na rynku. Co ciekawe instytucja cmentarza w obecnej formie powstała w Paryżu. Powstała ona 30 km od miasta i została wybudowana do niego specjalna kolejka, co spotkało się z ogólnym oburzeniem, taki transport zmarłego nie był do pojęcia w światopoglądzie ówczesnych mieszkańców Francji. Wracając do Gorera, wyszczególnił on bardzo istotną zamianę ról w XX wieku. Tematy seksualne stawały się coraz bardziej popularne, były nowością, a śmierć jako temat popularny, oklepany, nieniosący za sobą zbytniego ładunku emocjonalnego zepchnięty został na dalszy plan. Ważna refleksja wynika z faktu, że strach przed śmiercią jest jednakowy dla wszystkich ludzi na Ziemi. Wszyscy pamiętają, jak umarł Jan Paweł II,  jak było podniośle i patetycznie, i jak wszyscy przypomnieli sobie o czymś tak absurdalnym w zwykłej, szarej codzienności jak śmierć. Korzystnie dla ludzkości jako takiej jest, że w naturze człowieka nie leży ciągłe zamartwianie się przemijaniem. Ważniejszy jest temat prokreacji i dzisiejszego obiadu. Jeśli piosenka ma być dla mas, musi mieć prosty tekst i melodię; jeśli partia ma wygrać, to nie może mieć kontrowersyjnych postulatów, tak samo temat śmierci nie może być prezentowany skostniałym tonem, z nabożna czcią, w atmosferze strachu i paniki. Nerwowe podejście mediów do starzenia się działa na nas w sposób podświadomy. Im głębiej jesteśmy w klimacie mody, stylu i zdrowia, tym mniejszy mamy dystans do swojego ciała. A jak nie być w temacie, skoro większość z nas ma telewizor i z nim związane reklamy. Kult piękna w kulturze poprzemysłowej osiągnął apogeum, przeniósł się na strefę do niedawna sacrum – zmarłych. W obawie przed nieżyjącą osobą kreatywność ludzka w połączeniu w technologią wyprodukowała "stwór" o nazwie – kosmetyka pośmiertna. W ofercie znajdują się takie sługi jak: mycie ciała, zakładanie blokad, opatrunków, zamykanie ust, oczu, składanie rąk, odgazowanie, ubranie ciała zmarłego, makijaż, manicure, czesanie włosów, zakrywanie przebarwień itp.. Dostępna w ofercie jest  również czasowa konserwacja zwłok, mająca na celu opóźnienie pojawienia się bakterii czy rekonstrukcja pośmiertna – tanatoplastyka. Istnieje możliwość niedotknięcia nawet zmarłego, jeśli ostanie dni życia spędził w hospicjum. Pielęgniarka zadzwoniła do rodziny, ta skontaktowała się z firmą zajmującą się usługami pogrzebowymi, która zrobiła ze zmarłego człowieka w kwiecie wieku. Taka jest najczęstsza ostatnia droga większości ludzi tzw. zachodniego świata. Doświadczenie przemijalności życia pachnące różami, liliami i świerkiem, dyskretne łzy przy wtórze wzruszającej melodii. Małymi kroczkami, dzięki specjalistycznej medycynie pokonaliśmy granicę estetyczną życia i śmierci. Co z tego, że zmarła nie miała ręki, bo straciła ją w wypadku, na pogrzebie ma i wygląda lepiej niż za życia, ma piękny, spokojny uśmiech, nawet trochę się zarumieniła. Nieśpiesznie całokształt śmierci, który był bolesny i makabryczny, został usunięty z pola widzenia rodziny. Są lekarze, których pracą jest operowanie, nie powinien, więc dziwić fakt, że są specjaliści od pracy z nieboszczykiem. Naukowcy są jak małe dzieci, ciągle szukają granicy, na której przekroczenie nie zgodzą się rodzice. Granicę tą wyznaczają firmy, które wytwory ich pracy miałyby sprzedać, a to podyktowane jest popytem na dany towar, który ustala lud, czyli my wszyscy. Musimy zastanowić się, czego sobie życzymy, żeby potem nie płakać nad sekularyzacją kultury. Presja na bycie ładnym, młodym, energicznym i szczęśliwym trwa w najlepsze, wszystko co znajduje się poniżej standardów obecnej kultury jest wypierane z naszego umysłu, a co za tym idzie sprzed naszych oczu. Na cmentarzu same piękne marmurowe pomniki, na grobach stylowe wieńce i znicze zgodne z obowiązującym w sezonie trendem. Mycie tychże pomników zleca się firmom, bo rodzina mając kilka dni wolnego woli wyjechać na narty niż zastanawiać się nad tragizmem ludzkiej egzystencji. Jedni nie przewidują śmierci własnej jak nasi drogowcy zimy, zawsze wydaje im się, że jeszcze zdążą, inni robią mądrą minę do złej gry i cytują filozofa za filozofem w nadziei, że śmierć jak przyjdzie, to spadnie z konia z wrażenia przy wtórze rozsypywanych kości, inni skoro dokonali poświęcenia koszyka przed Wielkanocą, widzieli żłóbek i "bozię", czasem odmówili paciorek i dali dwa złote na tacę, mają nadzieję na Boże miłosierdzie, o którym coś im się kiedyś obiło o uszy, nieliczni prawdziwie wierzący wiedzą, dokąd idą i po co, nieliczni prawdziwie niewierzący nawet jak zobaczą świetlisty tunel, to pewnie im się przypomni, że to tylko wpisane w ewolucję pocieszenie ginącego mózgu. Każdy wierzy jak chce i w co chce, ale ostatnim egzamin, który przychodzi zdać każdemu człowiekowi, nie ominie nikogo. Miejmy tylko nadzieję, że w chwili wypowiadania słów: Trwaj chwilo, jesteś piękna!też będziemy mieli tyle szczęścia co bohater "Fausta".   




Pozycje godne uwagi:
- Elisabeth Kübler-Ross, „Rozmowy o śmierci i umieraniu
- Stanislav Grof, „Najdalsza podróż. Misterium i świadomość śmierci.
- Philippe Ariès, „Człowiek i śmierć